NIEWOLNICE MIŁOŚCI .BLUES DLA YVONNE
Jest dwudziesta i już wiem że liczy się tylko miłość a w moim indywidualnym przypadku moja indywidualna miłość do Yvonne .Yvonne jest moją ukochaną i tego wcale się nie wstydzę. Nie ma zresztą czego ,nie jest bowiem Yvonne ma
miłość szpetna czy nawet taka sobie. Jest beautiful jak powiedziałbym po angielsku gdybym ten język znał lepiej. Na razie mogę powiedzieć tylko OK. Yvonne jest więc tyko OK z przyczyn wymienionych
wcześniej, nie zaś z przyczyn obiektywnych takich jak brak wdzięku czy innych niezbędnych do bycia beautiful
przymiotów. Blondynka, średniego wzrostu, bardzo zgrabna
choć widziałem ją tylko w spodniach (och ta moja
intuicja) no i w romantycznych złotych okularach za którymi dla mnie kryje się przepastne, romantyczne spojrzenie .Dla mnie o tyle ,że tak to mi się przedstawia, imaginuje być może ,nie zaś dla mnie przeznaczone. Bynajmniej. Bo ,że zawołam patetycznie „o wyroki boskie, o losie ,o ludu” nie jest z tą moją miłością tak najweselej .Ja kocham jak
szalony ,wiem dobrze bo zawsze starałem się wiedzieć dobrze co robię. Nie zawsze co prawda się udawało ,ale cóż młodość nie starość , pamiętam prawie wszystko .W przypadku
mojej cudnej (już po polsku) złotookularnicy (jak to brzmi) udało się. Oczywiście tylko częściowo bo wiem ,że jestem zakochany do szaleństwa, do wyparowania krwi. Wiem też co świadczy o nie zawsze pozytywnej
roli wiedzy, że ona wyśniona mnie nie kocha. Przez co cały dramat jaki przeżywam, który wstrząsa mną jak sokowirówka wyciskając łzy serdeczne na mój nowy skądinąd sweter marki Woolmark. Wcale
zresztą nie mam o ten stan rzeczy
pretensji do całego świata a już bynajmniej do Yvonne. Cóż by bowiem była warta miłość oparta na pretensjach. Moja miłość to nie byle co jest „puchem gołębim, tchnieniem ptasich skrzydeł” jak napisał jeden nieodkryty dotychczas a zdolny poeta. Opiera się na jednej nodze zaufania ,na drugiej aprobaty ,czyli mocno
na Ziemi (rozumianej jako planeta a nie grunt) .
Kiedy tuż po zakochaniu się powiedziałem o tym nowym stadium rozwoju emocjonalnego obiektowi spoglądając mu głęboko w oczy nie dojrzałem w nich zwiastuna rodzącego się uczucia mimo powiększających zdolności złotych okularów.
A duże sarnie oczy złotej kobry spoglądały na mnie pytająco i gdybym tylko potrafił przetłumaczyłbym to pytanie na polski następująco „kochasz prawdziwie do granic”? Moje oczy zajęte odczytywaniem niemych pytań nie odpowiedziały bo już za chwilę tym razem karminowe usta okrywające perłowe ząbki przy współudziale różowego języczka i strun głosowych jakby wyjętych z harfy stwierdziły :” nie wierzę ,przecież ty mnie prawie wcale nie znasz” -Nie znam Cię ale kocham nad życie. To jest właśnie prawdziwa miłość jeśli nic nie wiedząc zgadzam się na wszystko co będzie. –Żartujesz ,dlaczego więc ja a nie na przykład Marianna?
-Gdybym powiedział jej to co powiedziałem Tobie spytałaby na pewno ,dlaczego ja a nie na przykład Yvonne. Oszczędźmy jej to pytanie bo jej nie kocham.
-Nie kochasz jej a jednak ją oszczędzasz.
-Oszczędzam nie ją tylko na niej. Kto pyta nie błądzi więc chcę zabłądzić ale z Tobą.
-Bardzo mi pochlebiasz, ale o ile się orientuję ja Cię nie kocham ani trochę. Chyba, że jak bliźniego swego.
-To dobrze .Prawdziwa miłość powinna mobilizować do wyrzeczeń dla ukochanej osoby. Wyrzekam się więc Twej miłości która mogłaby Cię zobowiązać do pewnych wyrzeczeń.
-To ładnie z Twojej strony ,ale to przecież nie ma sensu.
-Rzeczywiście to nie ma sensu ale to jest stan taki jak namagnesowanie który jest niczego celowo nie wywołując.
-Czy ty nie jesteś przypadkiem filozofem amatorem? -Owszem jestem, ale to mi w niczym nie przeszkadza.
-Mnie to nawet pochlebia. Szkoda ,że to nie w Tobie się zakochałam, ale takie już moje przeznaczenie w które zresztą nie wierzę. To mogłaby być szalona i inspirująca miłość. Ale nic straconego.
-Jeśli zawsze będziesz taka jak teraz to chyba straconego.
-Ach ,jednak już ci się coś we mnie nie podoba. Co byłoby zaś gdyby było dalej ?Nie jestem wcale ideałem, wiem o tym .
-Możesz przecież nad sobą pracować.
-Owszem robię to ale mam zbyt wiele cech aby wszystkim im się poświęcić. Zresztą nieważne, spróbujmy jeszcze raz.
-W porządku. Yvonne czy możesz mi poświecić chwilę uwagi?
-Tak ,chętnie .Z czym przychodzisz boski wietrze kamikaze?
-Przychodzę z naręczem kwiatów miłości ,które chcę złożyć u Twoich posągowych stóp.
-O Monteki ,nie zasłużyłam sobie na ten bukiet, przyjdź później kiedy osiągnę ideał.
-Słodka złotowłosa ,w moich oczach wcieliłaś się już dawno w anioła.
-Dziękuję za ten komplement, ale może mi zamącić w złotowłosej główce.-
-O uduchowiona, Twej jasności nic nie jest w stanie zmącić.
-Nawet miłość?
-Nawet.
-To nie mogę Cię kochać.
-Nie, niestety.
-Sam widzisz .Nie kocham Cię ,a jak powiedziałeś nawet nie mogę.
-To kwestia umowy. Raz umawiamy się myśleć według takiej konwencji, raz wobec innej.Jeśli chcesz możemy zmienić konwencję albo poglądy.
-Myślisz ,że to takie proste .A doświadczenie ,a tradycja ,a wychowanie.
-Zgoda. W każdym razie pierwszego słowa nie cofam.
-A ja ostatniego .Na razie.
-Ja też na razie .Ale w przyszłości..
-Nie mówmy o przyszłości. W tej chwili nie jest nam ze sobą źle.
-Jak rozumiesz to „ze sobą’?
-Najnormalniej. Współistniejemy na tej samej planecie i w tym samym mniej więcej czasie .Tak samo jak z kilkoma jeszcze miliardami. Oddziałujemy na siebie pozytywnie, negatywnie lub wcale. Wydaje się, że negatywnie na siebie nie wpływamy. Ty na mnie nawet pozytywnie ,bo znalazłem żywe źródło przeżyć emocjonalnych.
-Ty na mnie też pozytywnie .Jesteś miły ,no i czuję się pożyteczna.
-Jesteśmy więc ze sobą szczęśliwi .Wpływamy na siebie pozytywnie ,jesteśmy sobie w jakiś sposób potrzebni. Nie wiem czy na tym polega szczęście, ale jeśli tak to jesteśmy szczęśliwi.
Taki mniej więcej przebieg miał zaczątek dramatu jaki mnie pochłonął, namiętności która ogarnąwszy mnie nie znajdowała żadnego ujścia czy choćby wyjścia. Dialog ten przez cały czas krąży gdzieś we mnie. Pojedyncze słowa , akcenty, drobne uśmieszki przewracają mój bezwładny spokój .Sen -jawa, kalejdoskop myśli ,analiza i synteza dwuznacznych i jednoznacznych stwierdzeń i niedomówień ,kłamstwa i kokieterii. Żart a jednak nie ,śmiercionośny czy śmiechonośny ładunek .Pokój pełen słów, nieważny stojący czas ,,złotowłosa złotokobra, niepodważalna logika przeciwko podważającej intuicji nadziei.
Słowa te nie padły nigdy w rzeczywistości. Padają one w mojej pod czy nadświadomości, atakują swoją bezsensownością może rzeczywistą a może pozorną i nie wiem czy kocham Iwonę czy nie kocham ,czy one istnieje czy nie ,czy jeśli jest tylko w mojej głowie to wystarczy ,żeby istniała .Czy taką mogę ją kochać ,czy taka może kochać mnie? Czy lepiej gdyby istniała tylko tam bo mógłbym wszystko jej nakazać i czy nakazane cieszyłoby mnie tak samo jak czynione z jej własnej woli? To jest na razie wszystko o co chcę zapytać i co najgorsze mogę pytać tylko siebie nie otrzymując odpowiedzi. Garbaty znak zapytania wygięty wokół pewnej niezbyt pewnej namiętności.
Chciałbym zasnąć ,zapomnieć ,odpocząć od Iwony, od obsesji na punkcie Iwony ,od wyobraźni pełnej Iwony, od sączącej się myśli Yvonne,Yvonne. Chciałbym zasnąć ale właśnie śpię ,zapominam. Żeby dokładnie zapomnieć muszę pamiętać dokładnie co zapomnieć ,przypominać czy wszystko już zapomniałem ,zapominać i przypominać .Śnię że powinienem zasnąć ,ale przecież śni mi także że śnię, więc kto i w czyim śnie śpi, w czyim śnie złotowłosa jest prawdziwa ,na czyjej jawie fikcyjna. Czy zdarza się prawda we śnie tak jak fikcja w rzeczywistości ? Znowu pytania bez odpowiedzi , kolejne senne znaki zapytania.
Prawdę mówiąc nic się właściwie nie stało istotnego ,bo nic oprócz miłości nie jest ważne. Leżę wygodnie podparłszy szare komórki nadzieją, chodź wiem ,że zaraz będę musiał wyjść na świat. Wkładam elementy garderoby, aby stać się podobnym do człowieka noszącego moje imię i nazwisko ,aby móc się reprezentować w określonych zjawiskach społecznych, zjawiskach niezbędnych do określenia współzależności interpersonalnych pośród których być może uda się odnaleźć a miejmy nadzieję także określić współzależność mojej przyszłości od teraźniejszości Yvonn. Idę po schodach dość bezmyślnie lecz szczęśliwie , o tyle ile potrzeba do uniknięcia wypadku. Dochodzę ,przybywam , nikt tego przybycia prócz mnie nie dostrzega. Wszyscy a jest ich wielu realizują swój cel indywidualnie ,nie dostrzegając szansy w połączeniu wysiłków , w możliwości grupy .Słychać muzykę ,rytm wybijany przez anonimowego perkusistę kiedyś w przeszłości dziś odtwarzany przez sprzęt HiFi. Reszta jest tłem niezbyt muzycznym ,natłokiem kolorów ,dźwięku ,ciężkiego odpoczynku .Oni których nie ma w świecie moim i Yvonn są jednak dostrzegalni, namacalni gdy się zatoczą ,dość realni by w nich wierzyć. Nie jest mi już taka wiara potrzebna ,niepotrzebnie obciąża ośrodki nerwowe nastawione na percepcję zjawiska zwanego Yvonn. Jestem pewien ,że Ona gdzieś tu jest ,bo taka już jest przywiązana do pewnych miejsc ,pewnych przerw w czasie.
Przesuwam się dalej w rytm wybijany przez anonimowego przeszłego perkusistę pośród pokrowców wyłączonych od dawna procesów myślowych, świecących migocących odbłysków rzucanych przez sztuczne zapewne klejnoty , rozgorączkowane bliskością licznych ciał oczy ,cyferblaty elektronicznych zegarków ,pojedyncze i podwójne lampki wina a może ginu. Zatupana podłoga leży cicho ,podczas gdy włosy różnej długości i koloru przeplatają się z czerwonożółtozielonym światłem. Twarze pulsują w rytm przyśpieszonych oddechów, naprężone pośladki spięte lukiem dżinsów wibrują ,ocierając się wydzielają ciepło, ślinę i czerwień. Usta czerwone, karminowe szepcą ,rzężą przygryzane czyimiś zębami. Nad wszystkimi On DJ , Mesjasz zsyłający rytm anonimowego perkusisty w deszczu gestów i nieartykułowanych słów.
Bar ,fotele, skóra, pozorna cisza ,standard i przerywany haustami dialog, wytrawne półki ,zawodowy uśmiech i poprawiające się humory bo już za chwilę będzie można przejść dalej w kolejne stadium ,albo do końca przestać w brzęku cienkiego szkła. Wchodzę .Widzę ją wisząca na umytej szyi płci, przyklejoną wszystkimi mackami ust ,piersi ,brzucha, bioder, ud, karminową fosforyzującą gruczołami Bartholina ,spazmującą w rytm anonimowego perkusisty. Słyszałem jak popłynęła strużka rozkoszy z jednej strony w drugą ,jak krzyknęła podczas cyklicznych skurczów jak upadła niepotrzebnie zaspokojona .Widziałem jak podniesiona dała się nakłuć kolejną igłą, niby balonik rosła, czerwieniała ,przebita pękła ,znów upadła ,luźna, galaretowata ,zużyta. Kocham ją ,piję w barze jej zdrowie ,za każdym razem ,każdym krzykiem , każdym upadkiem piję jej zdrowie.
Leżę na tapczanie, jak zawsze dwudziesta, rozważam, marzę ,mieszam się do swoich spraw ,z głupia frant odliczam : kocha nie kocha. Odrywam wskazówki zegarka i znów jesień ,razem idziemy przez park ,razem przechodzimy zebrę na zielonym .Ile wdzięku , poezji ,wspomnień, razem przechodzimy grypę .Liście topoli w kształcie serca ,kałuże w kształcie serca ,nasze dwa serca w kształcie serca .Upojeni spijamy rosę ,złotą rosę złotej jesieni. Czuję na szyi jej oddech bez złotych okularów, czuję jej wznoszenie się ,otwieranie. Czuję głębokość jej skóry, ciepło jej krwi ,przeginanie się pośród białego prześcieradła .Zapadam się w odczuwanie, szept w ultradźwiękach czasoprzestrzeni ,pulsujące umieranie na jawie ,na krawędzi bólu. Błysk termojądrowego oświecenia. Koniec. Złota kobra odpływa w mieniących się splotach poza granice percepcji.
Już dwudziesta ,muszę iść szukać echa mego tętna .Wiem, że ją tam spotkam Yvonne w złotych okularach.
Klub wypełnia się zwolna, cichy szmer zajmowanych foteli , stroje wieczorowe ,oczekiwanie ,przyćmione światła .Siedzi w czwartym rzędzie ,odbijają się złote błyski ,wolno płyną strugi wina .Nie wie ,że to dla niej cała ta sceneria ,wszyscy ci ludzie ,wszystko i nic zarazem. Dwudziesta ,wszystko gotowe ,pianista wita ją, ona klaszcze. Wszystkie kompozycje nazywają się tak samo –Blues dla Yvonne
Wiedziałem że przyjdziesz ,usiądziesz w czwartym , śpiewam dla ciebie
Każde słowo strzępek układu nerwowego który wypluwam
Miesiące życia trwonię jak pijany na kolejne setki
Nie chcę wytrzeźwieć ,nie chcę powrotu
Weź wszystkie moje słowa ,rozlej w kieliszki
Zamroczmy się choć na sekundę o dwudziestej.
Zdejmuje okulary ,odsłania się, obnaża do siatkówki .Podchodzi ,wychodzimy nareszcie razem w deszcz i noc, miedzy zmoknięte przycupnięte drzewa , cętkowane kałuże na ciemnym asfalcie. Dotykam ją całym ciałem ,czuję że teraz jesteśmy jednym ,ja jestem nią, ona jest mną ,czuję podwójną moc i nieograniczoną niczym przestrzeń.
Budząc się o dwudziestej głaszczę ja delikatnie po dołeczku u nasady nosa śladzie po złotych okularach. Na prześcieradle krew z otwartych żył ,jeszcze jasnoczerwona. Yvonne uśmiecha się z rozbłyskiem złota.
-Czy to jest wreszcie satysfakcjonujące ? Czy ta krew ,ten koniec także należą do wyobraźni? Czy to wreszcie jawa?-pyta
O to samo mógłbym zapytać ciebie Yvonne .Ile jednak razy można pytać nie wierząc w ostateczność odpowiedzi .Nie odpowiesz mi też pewnie czemu tak kurczowo trzymasz się mojej wyobraźni skoro nic do mnie nie czujesz.
Widzisz moja wzajemność nie jest ci przecież niezbędna .Jesteś szczęśliwy kochając mnie czy też wyobrażając sobie że mnie kochasz, wyobrażając sobie jak mnie kochasz i umierając lub wyobrażając sobie że umierasz dla mnie. W jakiś sposób więc cię uszczęśliwiam. Uszczęśliwiam też innych, może trochę inaczej. Ale radość jest jedna.
Kiedy tuż po zakochaniu się powiedziałem o tym nowym stadium rozwoju emocjonalnego obiektowi spoglądając mu głęboko w oczy nie dojrzałem w nich zwiastuna rodzącego się uczucia mimo powiększających zdolności złotych okularów.
A duże sarnie oczy złotej kobry spoglądały na mnie pytająco i gdybym tylko potrafił przetłumaczyłbym to pytanie na polski następująco „kochasz prawdziwie do granic”? Moje oczy zajęte odczytywaniem niemych pytań nie odpowiedziały bo już za chwilę tym razem karminowe usta okrywające perłowe ząbki przy współudziale różowego języczka i strun głosowych jakby wyjętych z harfy stwierdziły :” nie wierzę ,przecież ty mnie prawie wcale nie znasz” -Nie znam Cię ale kocham nad życie. To jest właśnie prawdziwa miłość jeśli nic nie wiedząc zgadzam się na wszystko co będzie. –Żartujesz ,dlaczego więc ja a nie na przykład Marianna?
-Gdybym powiedział jej to co powiedziałem Tobie spytałaby na pewno ,dlaczego ja a nie na przykład Yvonne. Oszczędźmy jej to pytanie bo jej nie kocham.
-Nie kochasz jej a jednak ją oszczędzasz.
-Oszczędzam nie ją tylko na niej. Kto pyta nie błądzi więc chcę zabłądzić ale z Tobą.
-Bardzo mi pochlebiasz, ale o ile się orientuję ja Cię nie kocham ani trochę. Chyba, że jak bliźniego swego.
-To dobrze .Prawdziwa miłość powinna mobilizować do wyrzeczeń dla ukochanej osoby. Wyrzekam się więc Twej miłości która mogłaby Cię zobowiązać do pewnych wyrzeczeń.
-To ładnie z Twojej strony ,ale to przecież nie ma sensu.
-Rzeczywiście to nie ma sensu ale to jest stan taki jak namagnesowanie który jest niczego celowo nie wywołując.
-Czy ty nie jesteś przypadkiem filozofem amatorem? -Owszem jestem, ale to mi w niczym nie przeszkadza.
-Mnie to nawet pochlebia. Szkoda ,że to nie w Tobie się zakochałam, ale takie już moje przeznaczenie w które zresztą nie wierzę. To mogłaby być szalona i inspirująca miłość. Ale nic straconego.
-Jeśli zawsze będziesz taka jak teraz to chyba straconego.
-Ach ,jednak już ci się coś we mnie nie podoba. Co byłoby zaś gdyby było dalej ?Nie jestem wcale ideałem, wiem o tym .
-Możesz przecież nad sobą pracować.
-Owszem robię to ale mam zbyt wiele cech aby wszystkim im się poświęcić. Zresztą nieważne, spróbujmy jeszcze raz.
-W porządku. Yvonne czy możesz mi poświecić chwilę uwagi?
-Tak ,chętnie .Z czym przychodzisz boski wietrze kamikaze?
-Przychodzę z naręczem kwiatów miłości ,które chcę złożyć u Twoich posągowych stóp.
-O Monteki ,nie zasłużyłam sobie na ten bukiet, przyjdź później kiedy osiągnę ideał.
-Słodka złotowłosa ,w moich oczach wcieliłaś się już dawno w anioła.
-Dziękuję za ten komplement, ale może mi zamącić w złotowłosej główce.-
-O uduchowiona, Twej jasności nic nie jest w stanie zmącić.
-Nawet miłość?
-Nawet.
-To nie mogę Cię kochać.
-Nie, niestety.
-Sam widzisz .Nie kocham Cię ,a jak powiedziałeś nawet nie mogę.
-To kwestia umowy. Raz umawiamy się myśleć według takiej konwencji, raz wobec innej.Jeśli chcesz możemy zmienić konwencję albo poglądy.
-Myślisz ,że to takie proste .A doświadczenie ,a tradycja ,a wychowanie.
-Zgoda. W każdym razie pierwszego słowa nie cofam.
-A ja ostatniego .Na razie.
-Ja też na razie .Ale w przyszłości..
-Nie mówmy o przyszłości. W tej chwili nie jest nam ze sobą źle.
-Jak rozumiesz to „ze sobą’?
-Najnormalniej. Współistniejemy na tej samej planecie i w tym samym mniej więcej czasie .Tak samo jak z kilkoma jeszcze miliardami. Oddziałujemy na siebie pozytywnie, negatywnie lub wcale. Wydaje się, że negatywnie na siebie nie wpływamy. Ty na mnie nawet pozytywnie ,bo znalazłem żywe źródło przeżyć emocjonalnych.
-Ty na mnie też pozytywnie .Jesteś miły ,no i czuję się pożyteczna.
-Jesteśmy więc ze sobą szczęśliwi .Wpływamy na siebie pozytywnie ,jesteśmy sobie w jakiś sposób potrzebni. Nie wiem czy na tym polega szczęście, ale jeśli tak to jesteśmy szczęśliwi.
Taki mniej więcej przebieg miał zaczątek dramatu jaki mnie pochłonął, namiętności która ogarnąwszy mnie nie znajdowała żadnego ujścia czy choćby wyjścia. Dialog ten przez cały czas krąży gdzieś we mnie. Pojedyncze słowa , akcenty, drobne uśmieszki przewracają mój bezwładny spokój .Sen -jawa, kalejdoskop myśli ,analiza i synteza dwuznacznych i jednoznacznych stwierdzeń i niedomówień ,kłamstwa i kokieterii. Żart a jednak nie ,śmiercionośny czy śmiechonośny ładunek .Pokój pełen słów, nieważny stojący czas ,,złotowłosa złotokobra, niepodważalna logika przeciwko podważającej intuicji nadziei.
Słowa te nie padły nigdy w rzeczywistości. Padają one w mojej pod czy nadświadomości, atakują swoją bezsensownością może rzeczywistą a może pozorną i nie wiem czy kocham Iwonę czy nie kocham ,czy one istnieje czy nie ,czy jeśli jest tylko w mojej głowie to wystarczy ,żeby istniała .Czy taką mogę ją kochać ,czy taka może kochać mnie? Czy lepiej gdyby istniała tylko tam bo mógłbym wszystko jej nakazać i czy nakazane cieszyłoby mnie tak samo jak czynione z jej własnej woli? To jest na razie wszystko o co chcę zapytać i co najgorsze mogę pytać tylko siebie nie otrzymując odpowiedzi. Garbaty znak zapytania wygięty wokół pewnej niezbyt pewnej namiętności.
Chciałbym zasnąć ,zapomnieć ,odpocząć od Iwony, od obsesji na punkcie Iwony ,od wyobraźni pełnej Iwony, od sączącej się myśli Yvonne,Yvonne. Chciałbym zasnąć ale właśnie śpię ,zapominam. Żeby dokładnie zapomnieć muszę pamiętać dokładnie co zapomnieć ,przypominać czy wszystko już zapomniałem ,zapominać i przypominać .Śnię że powinienem zasnąć ,ale przecież śni mi także że śnię, więc kto i w czyim śnie śpi, w czyim śnie złotowłosa jest prawdziwa ,na czyjej jawie fikcyjna. Czy zdarza się prawda we śnie tak jak fikcja w rzeczywistości ? Znowu pytania bez odpowiedzi , kolejne senne znaki zapytania.
Prawdę mówiąc nic się właściwie nie stało istotnego ,bo nic oprócz miłości nie jest ważne. Leżę wygodnie podparłszy szare komórki nadzieją, chodź wiem ,że zaraz będę musiał wyjść na świat. Wkładam elementy garderoby, aby stać się podobnym do człowieka noszącego moje imię i nazwisko ,aby móc się reprezentować w określonych zjawiskach społecznych, zjawiskach niezbędnych do określenia współzależności interpersonalnych pośród których być może uda się odnaleźć a miejmy nadzieję także określić współzależność mojej przyszłości od teraźniejszości Yvonn. Idę po schodach dość bezmyślnie lecz szczęśliwie , o tyle ile potrzeba do uniknięcia wypadku. Dochodzę ,przybywam , nikt tego przybycia prócz mnie nie dostrzega. Wszyscy a jest ich wielu realizują swój cel indywidualnie ,nie dostrzegając szansy w połączeniu wysiłków , w możliwości grupy .Słychać muzykę ,rytm wybijany przez anonimowego perkusistę kiedyś w przeszłości dziś odtwarzany przez sprzęt HiFi. Reszta jest tłem niezbyt muzycznym ,natłokiem kolorów ,dźwięku ,ciężkiego odpoczynku .Oni których nie ma w świecie moim i Yvonn są jednak dostrzegalni, namacalni gdy się zatoczą ,dość realni by w nich wierzyć. Nie jest mi już taka wiara potrzebna ,niepotrzebnie obciąża ośrodki nerwowe nastawione na percepcję zjawiska zwanego Yvonn. Jestem pewien ,że Ona gdzieś tu jest ,bo taka już jest przywiązana do pewnych miejsc ,pewnych przerw w czasie.
Przesuwam się dalej w rytm wybijany przez anonimowego przeszłego perkusistę pośród pokrowców wyłączonych od dawna procesów myślowych, świecących migocących odbłysków rzucanych przez sztuczne zapewne klejnoty , rozgorączkowane bliskością licznych ciał oczy ,cyferblaty elektronicznych zegarków ,pojedyncze i podwójne lampki wina a może ginu. Zatupana podłoga leży cicho ,podczas gdy włosy różnej długości i koloru przeplatają się z czerwonożółtozielonym światłem. Twarze pulsują w rytm przyśpieszonych oddechów, naprężone pośladki spięte lukiem dżinsów wibrują ,ocierając się wydzielają ciepło, ślinę i czerwień. Usta czerwone, karminowe szepcą ,rzężą przygryzane czyimiś zębami. Nad wszystkimi On DJ , Mesjasz zsyłający rytm anonimowego perkusisty w deszczu gestów i nieartykułowanych słów.
Bar ,fotele, skóra, pozorna cisza ,standard i przerywany haustami dialog, wytrawne półki ,zawodowy uśmiech i poprawiające się humory bo już za chwilę będzie można przejść dalej w kolejne stadium ,albo do końca przestać w brzęku cienkiego szkła. Wchodzę .Widzę ją wisząca na umytej szyi płci, przyklejoną wszystkimi mackami ust ,piersi ,brzucha, bioder, ud, karminową fosforyzującą gruczołami Bartholina ,spazmującą w rytm anonimowego perkusisty. Słyszałem jak popłynęła strużka rozkoszy z jednej strony w drugą ,jak krzyknęła podczas cyklicznych skurczów jak upadła niepotrzebnie zaspokojona .Widziałem jak podniesiona dała się nakłuć kolejną igłą, niby balonik rosła, czerwieniała ,przebita pękła ,znów upadła ,luźna, galaretowata ,zużyta. Kocham ją ,piję w barze jej zdrowie ,za każdym razem ,każdym krzykiem , każdym upadkiem piję jej zdrowie.
Leżę na tapczanie, jak zawsze dwudziesta, rozważam, marzę ,mieszam się do swoich spraw ,z głupia frant odliczam : kocha nie kocha. Odrywam wskazówki zegarka i znów jesień ,razem idziemy przez park ,razem przechodzimy zebrę na zielonym .Ile wdzięku , poezji ,wspomnień, razem przechodzimy grypę .Liście topoli w kształcie serca ,kałuże w kształcie serca ,nasze dwa serca w kształcie serca .Upojeni spijamy rosę ,złotą rosę złotej jesieni. Czuję na szyi jej oddech bez złotych okularów, czuję jej wznoszenie się ,otwieranie. Czuję głębokość jej skóry, ciepło jej krwi ,przeginanie się pośród białego prześcieradła .Zapadam się w odczuwanie, szept w ultradźwiękach czasoprzestrzeni ,pulsujące umieranie na jawie ,na krawędzi bólu. Błysk termojądrowego oświecenia. Koniec. Złota kobra odpływa w mieniących się splotach poza granice percepcji.
Już dwudziesta ,muszę iść szukać echa mego tętna .Wiem, że ją tam spotkam Yvonne w złotych okularach.
Klub wypełnia się zwolna, cichy szmer zajmowanych foteli , stroje wieczorowe ,oczekiwanie ,przyćmione światła .Siedzi w czwartym rzędzie ,odbijają się złote błyski ,wolno płyną strugi wina .Nie wie ,że to dla niej cała ta sceneria ,wszyscy ci ludzie ,wszystko i nic zarazem. Dwudziesta ,wszystko gotowe ,pianista wita ją, ona klaszcze. Wszystkie kompozycje nazywają się tak samo –Blues dla Yvonne
Wiedziałem że przyjdziesz ,usiądziesz w czwartym , śpiewam dla ciebie
Każde słowo strzępek układu nerwowego który wypluwam
Miesiące życia trwonię jak pijany na kolejne setki
Nie chcę wytrzeźwieć ,nie chcę powrotu
Weź wszystkie moje słowa ,rozlej w kieliszki
Zamroczmy się choć na sekundę o dwudziestej.
Zdejmuje okulary ,odsłania się, obnaża do siatkówki .Podchodzi ,wychodzimy nareszcie razem w deszcz i noc, miedzy zmoknięte przycupnięte drzewa , cętkowane kałuże na ciemnym asfalcie. Dotykam ją całym ciałem ,czuję że teraz jesteśmy jednym ,ja jestem nią, ona jest mną ,czuję podwójną moc i nieograniczoną niczym przestrzeń.
Budząc się o dwudziestej głaszczę ja delikatnie po dołeczku u nasady nosa śladzie po złotych okularach. Na prześcieradle krew z otwartych żył ,jeszcze jasnoczerwona. Yvonne uśmiecha się z rozbłyskiem złota.
-Czy to jest wreszcie satysfakcjonujące ? Czy ta krew ,ten koniec także należą do wyobraźni? Czy to wreszcie jawa?-pyta
O to samo mógłbym zapytać ciebie Yvonne .Ile jednak razy można pytać nie wierząc w ostateczność odpowiedzi .Nie odpowiesz mi też pewnie czemu tak kurczowo trzymasz się mojej wyobraźni skoro nic do mnie nie czujesz.
Widzisz moja wzajemność nie jest ci przecież niezbędna .Jesteś szczęśliwy kochając mnie czy też wyobrażając sobie że mnie kochasz, wyobrażając sobie jak mnie kochasz i umierając lub wyobrażając sobie że umierasz dla mnie. W jakiś sposób więc cię uszczęśliwiam. Uszczęśliwiam też innych, może trochę inaczej. Ale radość jest jedna.
Komentarze
Prześlij komentarz