Wiersze dla zmęczonych życiem wsród niektórych ludzi.
Rozwiewają się westchnienia
Jak jaskółki tuż przed deszczem,
Wybuchają nagłym płaczem.
Ja do wtóru im szeleszczę.
Są marzenia nie do zdarcia
Tak jak buty z wolej skóry
Mnie tam zdrowiej chodzić w kapciach
Nie pchać sie w wysokie góry.
Lekko biorę co przynoszą
Wietrzny dzień i noc ze sobą
Lekko daję niechaj biorą
Ci co cieniem być nie mogą.
Przemijają skórcze serca
Bledną twarze kolorowe
Starczy lekko przymknąć oczy
By odeszły w swoją stronę.
Niech szukają jeśli muszą
Ci co pragna w życiu szczęścia
Mnie wystarczy to że jestem
Jestem gotów do odejścia.
***
Wszystkie szyby są mokre od łez
Takich szczerych,tak szczodrych i czystych
Jakie przelać mógł jedynie deszcz
Deszcz niewinny,odwieczny,przejrzysty.
Szyby płaczą ni z żalu ni z bólu
O tym chyba samo niebo wie
My też czasem płaczemy do wtóru
Gdy zbyt dobrze nam jest lub zbyt źle.
Płacz kołyską jest dłoni przyjaznych
Mimowolną, najszczerszą i własną
Płacz jest nagłym rozlaniem się żalu
Jak deszcz skrycie stuka o parasol.
O parasol ,o dachy ,o szyby
Znowu pluszcze potok moich łez
Ciagle z deszczem się miesza prawdziwym
Pachnie tak jak najprawdziwszy deszcz.
Oczu żadnych mój płacz nie zamoczył
Bo podobny do wrześniowych mgieł
Przenikliwy i taki bezgłośny
Wsiąka cicho w niespokojny sen.
Nie pamiętam dlaczego tak płaczę
Nie wiem nawet czy płacz to ,czy deszcz
Który przecież bez żadnej przyczyny
pada.Choć kto go tam wie.
***
Ta rzeka szumi już tysiąc lat
Nad jej brzegiem
Spotykają sie wszyscy wędrowcy.
Wszyscy żyją jej życiem,
Śledzą jej toń.
Ona
wciąż prze naprzód
niewzruszona prośbami.
Nikt nie wie skąd sie wzięła,
czy jest wieczna.
Czekają aż przeminie.
Codziennie palą ogniska
grzeją przemarznięte rece.
Codziennie spogladają na drugi brzeg
na którym jest ciągle lato.
Tak czekają już tysiac lat.
Mogiły tych co nie dożyli
porastaja trawą.
Wielu próbowało odejść,
ale wrócili wszyscy.
Kto raz ją ujrzał
nie potrafi zapomnieć.
Czasami gdy z przeciwnego brzegu powieje wiatr,
przyniesie woń ambry,słoneczną poświatę.
Kiedy czarowne dźwieki rozbudzą ciszę
podnosza się zarośnięte twarze.
W obłąkanych oczach pojawia sie uśmiech.
Ci co zpomnieli
znów pamiętają po co tu przyszli.
Co wieczór
niebo osnuwa się dymem
ciszę zakłóca pieśń ,skarga.
Jak wilk do księżyca
żali się człowiek.
Nad ranem
snują się po brzegu.
Kopią mogiły tym co odeszli nocą.
Spoglądają na tych co właśnie nadchodzą
aby przekroczyć rzekę.
Nie odradzają ,nie mogą.
Nie chcą zostać tu sami.
Próbowali zbudować most.
Czekaja na pomoc z tamtego brzegu,
Czekają na śmierć.
Człowiek którego gonię
Jest za zakrętem snu
Jeszcze go nie śniłem
Jak nie śniłem żałobnych pochodni
Jak nie śniłem płaczu kobiet
Jak nie śniłem drewnianych krzyży.
Człowiek którego gonię
Jest jedynym
Którego chciałbym zapytać
Czy daleko.
Modlę się o sen
Jak modlę się o twarz
Którą mógłbym mu pokazać
Jak modlę się
O kilka dni zwłoki.
Człowiek którego gonię
Wymyka sie z mojego snu
Jest we mnie
Jest moim przeznaczeniem.
***
Lecę płaskim chropym śmigiem
Poza krawędź mego ja
Kleje sie do lepkich zwideł
Szczuję do samego dna.
Skrzydeł szumia pióropusze
Orle pióra stroić chce
Przyrzastają zrzędła krucze,ciezkie od duszacych mgieł.
Krytym kosem ciagnę ciężko
Zachłystujac sie oddechem
Wiążą cienie moje plecy
Płaszcz na głowę wieszą miechem.
Bryje sie ciężkmi syopy
Nazbyt gliny tutaj w bród
Rozparzone brna parzochy
W odtajały niby lód.
Lądolody wybujałe
Niedomyte , niuedotarte
Coraz bliżej naszczekują
Zęby kłada swe na wartę
Na zasypkę odlatuja
Stróze nietoperze gołae
Ostatnim lecę pokotem
Wydechem,piersi żywiołem.
Komentarze
Prześlij komentarz